+1
lukasz0207 9 września 2017 13:04
Do trzech razy sztuka. Jest to moja trzecia relacja ale dwie poprzednie pozostały w mojej głowie i nie podzieliłem się nimi z szerszą publicznością. Zbierałem się kilka razy, ale nie wyszło.

Nie mam lekkiego pióra (a raczej klawiatury), ale będę się starał.
Przy planowaniu swoich podróży wielokrotnie korzystałem z wielu relacji co było bardzo pomocne; dlatego stwierdziłem, że też coś stworzę. Mam nadzieję, że ktoś skorzysta z tej relacji i znajdzie w niej odpowiedzi na swoje pytania. Zwłaszcza, że nie ma wielu informacji o tych terenach.
Po wstępie, czas rozpocząć.
Decyzja o wyjeździe do Kazachstanu i Kirgistanu była spontaniczna. Nie planowałem się tam wybrać, nawet nie wiedziałem gdzie dokładnie leży Kirgistan wiedziałem tylko, że w tamtej okolicy :) Mam kilka swoich marzeń podróżniczych, ale jeżdżę tam gdzie pojawiają się tanie bilety i tak właśnie było z tym wyjazdem. Pewnego dnia wszedłem na fly4free (zresztą jak każdego dnia) i zobaczyłem na forum informacje o lotach do Astany za 700 zł LOT-em. Puls przyśpieszył, umysł pracował na wyższych obrotach. Szybko sprawdziłem, czy do Kazachstanu potrzebna jest wiza i w jakim terminie najlepiej jechać. Okazało się, że wiza jest niepotrzebna a pogoda jest dobra do połowy czerwca (potem już gorąco). Szybkie spojrzenie w kalendarz i stwierdziłem, że najbardziej odpowiada mi termin 4-18.06 - akurat 15 Boże Ciało więc czerwona kartka, czyli o jeden dzień urlopu mniej, a jest to u mnie dobro deficytowe; jak zapewne u większości użytkowników. Emocje były tym większe, że miał to być mój pierwszy lot liniami tradycyjnymi i do tego LOTem; a nie jak zawsze Wizz czy Ryan.
Na początku myślałem, że spędzę dwa tygodnie w Kazachstanie, ale czytając relacje stwierdziłem, że warto wybrać się również do Kirgistanu tym bardziej, że wiza nie jest wymagana.
Powoli trasa klarowała się w mojej głowie, ale nie był to jakiś sztywny plan tylko lekki zarys. Jedyne co było pewne to daty przelotów oraz dwa przejazdy pociągiem. Bilety na trasie Astana-Almaty 2- Almaty 1 - Astana kupiłem przez stronę https://tickets.kz/en/gd. Płatność kartą przeszła bez problemów, bilet dostałem na maila zaraz po zakupie.

Dzień 1 – 03.06
Wylot z Okęcia o 22:50 boeingiem 737. Był to mój pierwszy lot z bagażem rejestrowanym dlatego pojawiłem się wcześniej na lotnisku niż zwykle. Po wydrukowaniu karty pokładowej poszedłem nadać bagaż. Stanąłem pomiędzy okienkami ( nie wiem jak to nazwać) i po prawej stronie była kolejka a po lewejnie było nikogo, chwilę się wahałem ale jako, że nie lubię stać w kolejkach podszedłem na lewo. Myślałem, że coś jest nie tak z tymi punktami ale wszystko było w porządku i bez problemu nadałem bagaż. Dopiero jak odchodziłem zaczęli podchodzić na tą stronę inni ludzie, przetarłem chyba szlak  Jednak jest coś takiego w naturze człowieka, że woli podejść tam gdzie ktoś już jest. Mniejsza o to, dla Was jest to normalka, ale ja miałem radochę z bagażu nadawanego ( mała rzecz a cieszy). Na pokładzie pozytywnie zaskoczył mnie zestaw dla każdego: poduszka + kocyk ( jestem bywalcem tanich linii). Jakość obsługi było nieporównywalna do ryanair czy wizzair, choć leciałem przecież w klasie ekonomicznej. Posiłek był smaczny i całkiem syty; a lubię zjeść  W samolocie panował błogi spokój, w rzędach siedziały 2-3 osoby.
Lot trwał 5h, z wyjątkiem przerwy na posiłek cały czas spałem ponieważ planowałem aktywny dzień w Astanie.

CDNDzień 2
Tuż przed lądowaniem przez głowę przeszła mi myśl: Co ja kurna tutaj robię ?

Po wyjściu z samolotu szedłem za tłumem do kontroli granicznej. Podchodząc do kolejki zauważyłem, że każdy ma przy sobie małą karteczkę (wielkości dwóch wizytówek). Rozejrzałem się i zobaczyłem obok siebie stolik z tymi karteczkami, wpisałem kilka danych personalnych i stanąłem w kolejce. Po około 15 minutach podszedłem do okienka gdzie zostałem spytany o cel wizyty, długość pobytu, gdzie będę spał i kilka innych pytań. Jako, że celniczka mówiła po rosyjsku a ja po rosyjsku nie mówię, mieliśmy kilka problemów z komunikacją ale się udało.
Po wyjściu z terminala (starego) zobaczyłem rząd taksówek ale od razu skręciłem w lewo i udałem się do autobusu. Droga trwała około 30-40 minut i już byłem w centrum. Po wyjściu z autobusu udałem się w kierunku piramidy. Po drodze trafiłem na ciekawe figury, postawione z okazji trwającego w Astanie Expo. Od razu zacząłem szukać Polski i po chwili znalazłem, na mojej twarzy zagościł szerszy uśmiech. W dalszej drodze trafiłem na napis Astana - zdjęcie obowiązkowo :)

Photo 1 kopia.jpg



photo 2 kopia.jpg


Piramida nie zachwyciła mnie wyglądem, bardziej zainteresowała mnie wszechobecni ogrodnicy: kosili trawę ( niby normalne zajęcie, ale moim zdaniem trawnik nie wymagał jeszcze koszenia), sadzili setki a raczej tysiące kwiatów oraz drzewka a między nimi dodatkowo jeździł samochód rozwożący trawę w rolkach.
Bliżej południa zaczynałem odczuwać zmęczenie: wysoka temperatura, 20 kg na plecach i noc w samolocie dawały o sobie znak. W drodze do Bäjterek wstąpiłem do meczetu - był to pierwszy meczet w moim życiu. Wchodziłem dość nie śmiało ale dwie osoby zachęciły mnie do wejścia i przestałem się wahać. W środku najbardziej zachwyciła mnie klimatyzacja :), siedziałem tam chyba 30 minut i nie chciało mi się zupełnie wychodzić.

photo 3 kopia.jpg



photo 4 kopia.jpg


Po tej przerwie ruszyłem dalej, pod Bäjterek przysnąłem siedząc na ławce :) tu też wszędzie dookoła sadzili. Następnie udałem się pod Pałac Prezydencki i na drugi brzeg rzeki do kolejnego meczetu. Po zwiedzaniu pojechałem autobusem na dworzec gdzie o 20:47 miałem pociąg do Ałmaty. Wchodząc na dworzec musiałem przejść przez bramki a bagaż trafił do skanera. Jako, że miałem nóż w plecaku musiałem pokazać go ochronie i się chwilę z niego tłumaczyć ale po chwili zostałem puszczony :) Pociąg odjechał punktualnie, miałem przedział 4 osobowy (łóżka), który dzieliłem z Kazachem, który wybiera się na studia do Rzymu oraz Rosjaninem, który jest popem. Po pogawędce położyłem się na łóżko i usnąłem jak dziecko.

photo 5 kopia.jpg


Moim zdaniem na zwiedzanie Astany wystarczy jeden dzień. Jest to dość specyficzne miasto, które jest w ciągłej budowie. Przy nowo powstających blokach od razu budowano 3-4 pasmowe ulice.

Koszty:
autobus 2 x 90 KZT
butelka 1,5l wody 2 x 120 KZTDzień 3
O 9:52 dojechałem to stacji Ałmaty 2. Przywitała mnie pochmurna i deszczowa pogoda. Z dworca kolejowego udałem się na dworzec autobusowy. Ałmaty jest zupełnie innym miastem niż Astana; jest pełne ludzi, duży ruch uliczny, ogólny zgiełk miasta. Czuć było tu ,,naturalność’’ miasta, w przeciwieństwie do Astany, gdzie czułem się jakoś dziwnie. Na dworcu szukałem autobusu w kierunku Kanionu Szaryńskiego, niestety wszyscy kierowcy mówili mi, że tylko taxi. Podszedłem z nadzieją do kasy i spytałem się o marszrutkę w kierunku kanionu, Pani z okienka dziwnie na mnie spojrzała i powiedziała, że nic tam nie jeździ tylko taxi. Byłem zaskoczony ponieważ w przewodniku LP oraz w różnych relacjach była mowa o kursujących tam marszrutkach. Zrezygnowany szedłem na obrzeża miasta, żeby złapać stopa. Po przejściu kilku kilometrów stwierdziłem, że mój pomysł jest bez sensu; Ałmaty to duże miasto, nie miałem mapy i nawet nie wiedziałem na której dokładnie trasie stanąć. Po namyśle postanowiłem, że najlepiej będzie wrócić na dworzec i poszukać jakieś marszrutki lub wrócić tam rano i liczyć, że będzie marszrutka wspomniana w przewodniku LP. Szedłem wzdłuż busów z mapą w ręku i szukałem jakiegoś w tamtym kierunku.
I nagle JEST !
Marszrutka do Шелек. Próbowałem porozumieć się z kierowcą a raczej jego ,,pomocnikiem’’ o cenie i upewnić się czy na pewno jedzie do tej miejscowości, która jest na tabliczce.
Tu zaczęły się schody. Powiedziałem, że jadę do Kanionu Szaryńskiego i wtedy zaczęło się. On mówił, że jedzie tylko do Шелек, a ja odpowiadałem, że wiem i będę bliżej kanionu. Nasza rozmowa o tym trwała chyba 10-15 minut, przez chwilę nawet myślałem, że są dwie miejscowości o tej samej nazwie i on jedzie do innej niż ja chcę jechać. Do naszej rozmowy zaczęli przyłączać się współpasażerowie i w pewnym momencie stałem się atrakcją :D Mimo tego, że nie mówię po rosyjsku a oni nie rozumieli nic po angielsku byli bardzo mili i szczerze chcieli mi pomóc, byłem im za to bardzo wdzięczny. W końcu podeszła do mnie młoda dziewczyna i za pomocą gogle translator próbowaliśmy się porozumieć, nie było łatwo, ale się udało.

photo 6 kopia.jpg


Wtedy byłem już całkowicie pewien, że jadę w dobrym kierunku. Droga do Шелек mijała mi bardzo przyjemnie, byłem szczęśliwy, że udało mi się wydostać z Ałmaty – którą planowałem zwiedzić podczas drogi powrotnej.
Nagle zacząłem bardziej odczuwać dziury w nawierzchni ( a nie brakowało ich wcześniej). Po chwili zjechaliśmy na pobocze i co się okazało – guma z tyłu. Po 30-40 minutach oczekiwania przyjechała druga marszrutka i znów zbliżałem się do mojego celu na dziś.

photo 7 kopia.jpg


Po drodze przysiadł się do mnie chłopak, którego bardziej uznałbym za cwaniaczka, który próbuje kogoś wykiwać (ach te uprzedzenia, chyba nie sposób się ich wyzbyć; aż wstyd, że przez wygląd można tak szybko ocenić człowieka). Po chwili wywiązała się konwersacja, oczywiście znowu nie było łatwo – bariera językowa; ale dla chętnego nic trudnego. Porozmawialiśmy o tym skąd jadę, jaki mam plan, dlaczego akurat te tereny; na pożegnanie pokazał mi krzyżyk i uścisnął dłoń; powiedział coś w stylu, że Bóg będzie miał mnie w opiece.
Tuż przed Шелек dziewczyna od translatora podeszła do mnie i powiedziała, że kierowca zaraz zatrzyma się i żebym tutaj wysiadł. Powiedziała, że jest to najlepsze miejsce do łapania stopa w stronę kanionu. Byłem po raz kolejny już w tym dniu zachwycony życzliwością ludzi, podziękowałem i pożegnałem się pasażerami. Po chwili stałem na drodze i próbowałem łapać pierwszego stopa w Kazachstanie. Po około 5 minutach zatrzymało się auto z 4 dorosłych i jednym dzieckiem. Dziecko zaraz usiadło na kolanach i miałem już miejsce  Kierowca powiedział, że może mnie zawieść z drugiej strony kanionu i z tego miejsca jest jakieś 15 km pieszo; ale wolałem nie ryzykować i stwierdziłem, że wysiądę wcześniej i będę łapał kolejnego stopa. Po kilku kilometrach wyszło dwoje ludzi, którzy przed wyjściem dali kierowcy pieniądze. Wtedy przypomniało mi się jak wszyscy w sieci pisali, że autostop jako taki tam nie funkcjonuje, tylko trzeba za przejazdy płacić. Pomyślałem, no trudno; jak będzie chciał zapłaty to powiem, że nie zapłacę. Po drodze rozmawialiśmy o tym gdzie jest Polska, jakich ma sąsiadów, jakimi samochodami się jeździ itp. Wysiadłem na rozstaju dróg jakieś 15 km od drogi prowadzącej do kanionu. Przy pożegnaniu nie było nawet mowy o pieniądzach, tylko uściśnięcie dłoni i życzenie udanej dalszej podróży.
Wysiadłem na zupełnym pustkowiu, wokół mnie tylko step, miałem banana na twarzy :) byłem przeszczęśliwy.

photo 8 kopia.jpg


Z bardzo pozytywnym nastawieniem i wielkim uśmiechem ponownie wystawiłem rękę i próbowałem coś złapać, znowu szczęście, 3 minuty na pustkowiu i zatrzymał się ładny Lexus. Znowu krótka rozmowa o samochodach w Polsce, czy mam samochód, jaki itp.
Godzinę przed zachodem słońca byłem 10 km od kanionu, wystarczyło już przejść tylko 10 km ,,polną’’ drogą przez step. Byłem tak szczęśliwy, że kiedy usłyszałem samochód nawet nie odwróciłem się i nie próbowałem go zatrzymać; stwierdziłem, że dojdę już pieszo.
Kiedy samochód dojechał do mnie zatrzymał się i spytał czy mnie podrzucić, wskoczyłem bez wahania. Dzięki Bogu, że się zatrzymali; za nic w świecie nie zdążyłbym dojść do kanionu przed nocą. Po chwili jazdy, bardzo cieszyłem się, że jednak nie muszę iść z buta, na dodatek para, która mnie zabrała okazała się niesamowicie ciekawa. Wyruszyli oni rok temu z Francji, wcześniej wszystko sprzedając i wyruszyli w podróż dookoła świata; jednak nie chcieli oni wcale wracać do Francji po podróży, powiedzieli, że szukają idealnego miejsca na dalsze życie; a to już jest ostatni moment kiedy mogli podjąć taką decyzję. Po drodze rozmawialiśmy o podróżach i to m.in. przez ich opowieści o życzliwości Irańczyków kiedy wróciłem do domu i zobaczyłem na forum info o promocyjnych lotach do Teheranu nie wahałem się ani chwili. Tuż przed kanionem była budka i szlaban i za wejście-wjazd na teren kanionu trzeba było zapłacić i tu mogłem chociaż trochę odwdzięczyć się za podwózkę; ponieważ mieli oni tylko somy i ani jednego tenge. Jako, że ja miałem być za 2-3 dni w Kirgistanie zrobiliśmy wymianę. Wjechaliśmy przez szlaban i naszym oczom ukazał się kanion, niesamowite. Byłem zachwycony, poczułem klimat dzikiego zachodu ;) Po dalszej rozmowie pożegnaliśmy się, oni rozbili się kamperem przy zboczu a ja poszedłem dalej i rozbiłem się w wiacie. Kiedy słońce już praktycznie zaszło za horyzont pojawiła się tęcza, nadając temu miejscu dodatkowo magiczny klimat.
Po długim i wyczerpującym dniu zasnąłem w ciągu chwili.

photo 9 kopia.jpg



photo 10 kopia.jpg



Wydatki:
woda + lepioszka 200 KZT
marszrutka 500 KZT
wstęp do kanionu 730 KZT2getThere czyli chyba tej marszrutki nie ma. Myślałem, że akurat ja miałem jakiegoś pecha czy coś.
Najważniejsze, że udało Ci się dojechać.

Dzień 4
Szybko wstałem i spakowałem się, byłem gotowy na kolejny dzień przygód. Zszedłem ścieżką w dół kanionu i kierowałem się w kierunku rzeki. Kiedy szedłem dnem kanionu czułem się jak Clint Eastwood, rozglądałem się wokół siebie i tylko czekałem jak jakiś kowboj pojawi się zza skały :D Po drodze obserwowałem fajne zwierzątka, coś jak nasza wiewiórka ale o jasno brązowej sierści; mieszkały w norkach tuż przy ścieżce. Wystarczyło posiedzieć kilka minut i zaraz wystawiały pyszczki i rozglądały się dookoła, kiedy siedziało się w bezruchu można było je obserwować z kilku metrów. Nad samą rzeką znajdują się domki do wynajęcia. Trochę psuje to klimat, ale wiadomo; chcę zarobić na atrakcji. Nad domkami krążył majestatycznie jakiś ptak drapieżny, niestety bez lornetki nie udało mi się rozpoznać gatunku; powiedziałem sobie, że zaraz po powrocie kupuje sobie małą lornetkę na wyjazdy, ale do dziś jeszcze jej nie kupiłem :) Odświeżyłem się nad rzeką, która ma bardzo silny nurt i niesie ze sobą dużo piasku - mułu dlatego jest mało przejrzysta. Po zjedzeniu śniadania udałem się w drogę powrotną. Słońce wzeszło wyżej przez co kanion wyglądał jak wyjęty z kadru westernu. Zacząłem też odczuwać te promienie, dlatego miałem dodatkową przerwę w cieniu podczas której cieszyłem się widokami.

photo 11 kopia.jpg


Po wyjściu za szlaban miałem do przejścia 10 km do drogi z której chciałem łapać stopa nad jezioro Kaindy. Przeszedłem może 600 m, kiedy pojawił się znajomy już mi kamper. Francuzi podrzucili mnie do drogi gdzie się rozstaliśmy, Oni jechali do Ałmaty a potem do Astany a ja w przeciwnym kierunku. Stałem kilka minut, ale nie przejechał żaden samochód. Postanowiłem, że pójdę a jak będzie jechał jakiś samochód będę próbował szczęścia. Po przejściu około 2-3 km i minięciu przez kilka aut, zatrzymał się miejscowy z rodzinką i podrzucił mnie na drogę szutrową prowadzącą do Саты. Do pokonania miałem 70 km. Stałem kilkanaście minut, ale nic nie przejechało. Znowu postanowiłem iść i łapać kogoś jak będzie jechał, ale liczyłem też na marszrutkę widmo ;) Droga wiodła przez step i po kilku kilometrach marszu minąłem tylko jedno drzewo, jedyny cień w okolicy nie licząc mojego :D 

photo 12 kopia.jpg


Na horyzoncie pojawiła się kawalkada terenówek, przypomniało mi się, że widziałem je dziś rano w kanionie. Samochody miały na drzwiach naklejki z nazwą jakieś firmy, była to prawdopodobnie jakaś wycieczka zorganizowana i przeczuwałem, że się nie zatrzymają, ale stwierdziłem, że można spróbować. Moje przeczucia były słuszne, 4-6 aut przemknęło tuż obok mnie i znów byłem zdany na własne nogi.
Tak mocno zamyśliłem się, że nawet nie usłyszałem jak nadjeżdża samochód z tyłu; dlatego byłem całkowicie zaskoczony kiedy zatrzymał się 10 metrów przede mną. Z nadzieją podbiegłem do auta i za chwilę jechałem wygodnie w dużym Dodgu. Facet (niestety imienia nie pamiętam) wiedział gdzie jest Polska ponieważ kiedyś ściągał samochody z Niemiec i sam nimi przyjeżdżał do Kazachstanu. Droga mijała bardzo miło; podziwiałem piękne widoki, rozmawialiśmy o Kazachstanie i na dodatek w aucie była klima :D Kiedy powiedział mi, że zimą jest tu mało śniegu nie mogłem w to uwierzyć, ale zaraz wytłumaczył mi, że jest to spowodowane silnymi wiatrami, które rozwiewają śnieg. W połowie drogi minęliśmy kontrolę graniczną; sprawdzili mój paszport i karteczkę, którą wypełniłem na lotnisku z stempelkami od celniczki i pojechaliśmy dalej. W pewnym momencie step zmienił się w zielone wzgórza, zieleń była bardzo soczysta. Powiedział mi, że jestem w ostatnim momencie kiedy jest taki widok, ponieważ za 2 tygodnie wszystko będzie żółte. Ja jako wieczny optymista, spytałem czy wszystko będzie w kwiatach a on to, że nie, wszystko będzie suche.
Spytałem się gdzie on jedzie, powiedział mi, że do firmy ponieważ pracuje na farmie koni i krów. Kiedy byliśmy tuż przed Саты poprosiłem żeby wysadził mnie zaraz obok cmentarza ponieważ tutaj zaczyna się droga do jeziora. Jak się po chwili okazało jego farma jest tuż przy tej drodze i tak zaoszczędziłem jakieś 2-3 km marszu.
Krajobraz zmienił się diametralnie, rano byłem otoczony suchym stepem a teraz szedłem wzdłuż strumienia w kierunku ośnieżonych szczytów. Po drodze musiałem przejść przez strumień i przy okazji mogłem się odświeżyć, od razu poczułem się dużo lepiej. Po kilku kilometrach marszu minęła mnie grupa terenówek, które widziałem wcześniej, lecz tym razem mijając mnie zwolnili i krzyknęli na powitanie i pojechali dalej. Jakie było moje zdziwienie kiedy na drodze przede mną pojawił się szlaban. Jeśli chciałem iść dalej musiałem zapłacić za bilet.

photo 13 kopia.jpg


Z biletem w ręku szedłem dalej, podejścia pod górę dały mi w kość i zaczęło grzmieć co zmusiło mnie do zwiększenia tempa. Kiedy dochodziłem do wiaty przy jeziorku ( a raczej bajorze) zaczęła się ulewa, która zmieniła się w gradobicie. Stanąłem pod dachem rozłożonym z jednej z terenówek, które mnie wcześniej mijały. Po chwili podszedł do mnie jeden z nich i spytał czy to ja byłem dziś rano w kanionie. Odpowiedziałem, że tak; a on podszedł do kolegi obok i powiedział ,, a nie mówiłem Ci’’ – chyba się założyli  Powiedział, że jestem naprawdę szybki mimo tego, że nie mam samochodu mam takie same tempo jak oni. Zaraz zaprosili mnie do stołu i poczęstowali jedzeniem. Przy stole dowiedziałem się, że są z Izraela i przyjechali tu na 2-3 tygodnie. Miałem okazję spróbować ich tradycyjnej pasty, była naprawdę smaczna. Nazwy niestety nie pamiętam, ale wydaje mi się, że jej głównym składnikiem są orzechy i/lub tłuste nasiona.
Moi towarzysze odjechali a ja zostałem sam i czekałem aż przestanie padać. Kiedy deszcz ustąpił poszedłem nad jezioro Kaindy. Kolor jeziora jest niesamowity, myślałem, że zdjęcia z internetu są mocno poprawione, ale na żywo wyglądało równie cudnie. I na dodatek te pnie drzew wystające z wody – rewelacja. Kiedy stwierdziłem, że już wystarczająco napatrzyłem się na te cudo rozpocząłem poszukiwać miejsca na nocleg. Na początku miałem pomysł, żeby rozbić moją plandekę gdzieś tuż nad jeziorem, ale brakowało tam dogodnego miejsca.
Wróciłem się nad bajorko i rozbiłem się przy ścianie wiaty, kiedy w nocy zaczęła się ulewa ucieszyłem się, że nie znalazłem miejsca nad jeziorem, ponieważ wiata dawała mi częściowo ochronę przed wiatrem.

Wydatki:
wstęp na szlak 750 KZTDzień 5
Obudziłem się około 8 ale kiedy otworzyłem oczy zaraz znowu je zamknąłem. Ulewa trwała kilka godzin, postanowiłem ,że lepiej będzie ją przeczekać niż żebym był cały mokry wraz moim dobytkiem. Po 13 spakowałem się i ruszyłem w kierunku Саты. Po godzinie wędrówki zatrzymał się bus i podrzucił mnie do drogi. W busie lokalny przewodnik spytał mnie czy w nocy widziałem niedźwiedzie, powiedział, że jest tu ich trochę. Jestem ciekawe czy mówił prawdę czy tylko chciał mnie nastraszyć. Busem jechała międzynarodowa ekipa w tym jedna polka – jeśli to czytasz to Pozdrawiam :D Stwierdziłem, że nie ma sensu stać i czekać na stopa, dlatego od razu ruszyłem w kierunku drogi na Kegen. Szedłem około 2h w tym czasie minęły mnie 3 auta, niestety wszystkie w przeciwnym kierunku. Wreszcie usłyszałem samochód za sobą, z nadzieją wystawiłem rękę. I już za chwilę jechałem z dwoma budowlańcami; niestety moja radość nie trwała długo. Po przejechaniu 800 metrów samochód zaczął się trząść i stanął. Kierowca wyszedł, żeby sprawdzić co się stało; po chwili wrócił i powiedział, że maszyna kaput. Jak się za chwilę okazało skończyło się paliwo.

photo 15 kopia.jpg


No cóż, zawsze byłem o 800 metrów bliżej. Szedłem dalej i byłem już przekonany, że dziś nie uda mi się dojechać do trasy na Kegen. Kiedy tak szedłem i rozmyślałem o kolejnych dniach usłyszałem a zaraz zobaczyłem wielkie auto jadące w moją stronę, kierowca pędził jak szalony. Byłem zaskoczony, że się zatrzymał, myślałem że przemknie koło mnie a ja zostanę w chmurze kurzu.
Mieliśmy problem z porozumieniem się i nie byłem do końca pewien czy jadę w dobrym kierunku, ale nie przejmowałem się tym za bardzo, byłem szczęśliwy, że jadę. Droga wiodła wzdłuż kanionu Szaryńskiego, słońce było nisko nad horyzontem przez co kanion wyglądał jeszcze cudniej. Jak się później okazało była to ta sama trasa którą jechałem wczoraj. Z tej perspektywy (kabina była na wysokości prawie jak w tirze) okolica wyglądała inaczej. Po dojechaniu do asfaltu nasze drogi, On w lewo ja w prawo. Jako, że została około godzina do zachodu słońca zacząłem rozglądać się za noclegiem. Jako, że miałem ze sobą tylko tarp potrzebowałem miejsca do którego mogę się przyczepić, jakiegoś drzewa czy słupka. Niestety na stepie nie jest łatwo o elementy wyższe niż źdźbła trawy. Szukając dogodnego miejsca zobaczyłem betonowe słupki, które były od siebie o kilkaset metrów, wydaje mi się, że są to jakieś stare słupki graniczne.
Rozbiłem ,,obóz’’ i zjadłem owsiankę patrząc na zachodzące słońce z jednej strony i ośnieżone szczyty z drugiej, jutro miałem zamiar jechać w tamtą stronę.

photo 16 kopia.jpg



Wydatki:
0Dzień 6
Wstałem z myślą o Kirgistanie – to był mój plan na dziś. Szybkie śniadanie i już 40 minuta później łapałem stopa. Po kilku minutach zatrzymał się kierowca tira i miałem transport do Кеген (Kegen). Po przejechaniu kilkunastu kilometrów zaczęły się górki i zakręty, cały czas tylko w górę i w dół. Przed Kegen zrobiło się ponownie płasko. Wysiadłem na początku miasta i poszedłem na drogę w kierunku Каркара. Ledwie co podniosłem rękę i już, auto stanęło; ale było by to zbyt piękne żeby było prawdziwe – taxi. Podziękowałem i czekałem dalej, nie musiałem długo stać bo zaraz zatrzymał się samochód, od razu powiedziałem, że nie mam pieniędzy i pojechaliśmy. Przy wysiadaniu kierowca powiedział coś o pieniądzach i znacząco wystawił rękę, ale powiedziałem ( po polsku oczywiście :) , że nie mam pieniędzy. Chyba wiedział, że się nie uda, ale chciał spróbować; szybkie dowiedzenia i byłem już na ostatniej prostej do granicy – około 13 km. Po drodze minąłem budowlańców, spytałem ich ile kilometrów do granicy; jako, że po przejściu kilku kilometrów nie minął mnie żaden samochód byłem pewien, że do granicy będę zdany tylko na siebie. Podczas pogawędki okazało się, że wczoraj przyszedł do nich piechur – Polak :) i śpi w ich przyczepie-kontenerze. Pogoda była przyjemna do marszu, widoki cudne – wysokie ośnieżone góry. Szedłem i myślałem o kolejnych planach wyjazdowych kiedy usłyszałem ryk silnika. Odwróciłem się i zobaczyłem duży samochód wojskowy, co mi szkodzi spróbuję. I tak za chwilę siedziałem z przodu między dwójką strażników granicznych. Rozmawialiśmy o różnych pierdołach, gdzie pracuje, dlaczego tu przyjechałem itp. Poruszony był też temat zarobków i pieniędzy, nie lubię rozmawiać o takich rzeczach, ale rozmówcy byli bardzo ciekawi; zresztą przed wyjazdem czytałem, że Kazachowie lubią rozmawiać na takie tematy. Przejście graniczne było pośrodku niczego. Przy kontroli granicznej ( ze strony Kazachskiej) musiałem oddać moją karteczkę, znowu zrobiono mi zdjęcie i musiałem jeszcze otworzyć plecak i pokazać co mam w środku. Celnika najbardziej zainteresowały moje skarpety robione na drutach, kiedy powiedziałem, że nie kupiłem ich tutaj tylko są z Polski i robiła je moja babcia był jeszcze bardziej zainteresowany.
Po stronie Kirgiskiej ponownie musiałem otworzyć plecak, ale tutaj był sprawdzany bardzo pobieżnie; wcześniej tylko pytano mnie czy mam kałasznikowa lub inną broń :lol:
Chciałem dostać się do Каракол (Karakoł – dawny Przewalsk), tego odcinka najbardziej się bałem, wiedziałem, że na marszrutki nie mogę liczyć; a ruch był tutaj bardzo mały. Jednak szczęście dalej było ze mną, odszedłem od granicy może 500 m kiedy zobaczyłem jadąco terenówkę i zaraz siedziałem w środku. Sympatyczna rodzinka z dwójką dzieci przywitała mnie z uśmiechem, powiedziałem, że jadę do Karakoł; a kobieta na to, że Oni jadą tylko ciut ciut. Pomyślałem dobre i kilka kilometrów, zawsze będę bliżej. Po drodze zobaczyłem pierwsze jurty i stada koni. Stanęliśmy na rozjeździe dróg i już chiałem się zegnać i wychodzić ale mnie powstrzymali. Skręciliśmy w drogę szutrową wiodąco w góry, ale tuż przed wjazdem kierowca skasował licznik.

photo 19 kopia.jpg


I od razu myśl, o kurde, liczy kilometry i potem pewnie zażyczy sobie jakąś cholendarną sumę. Jechaliśmy urokliwą drogą pomiędzy jurtami, stadami krów i koni (czasami dosłownie pomiędzy ;) Kiedy znowu wróciliśmy na asfalt facet spojrzał na licznik i powiedział ile kilometrów przejechaliśmy i żebym się takim dystansem nieźle zmęczył, trochę byłem w szoku. Jechaliśmy dalej, w głowie miałem cały czas te ciut ciut, ale przecież przejechaliśmy już kilkadziesiąt kilometrów. W jechaliśmy do kolejnej miejscowości, lecz tym zobaczyłem tabliczkę z napisem Ak-Suu. Pamiętałem z przygotowań do wyjazdu, że jest to tuż obok Karakoł. Za chwilę stanęliśmy na skrzyżowaniu, żegnaliśmy się serdecznie. Kobieta powiedziała, że marszrutka, która tu stoi jedzie do Karakoł i spytała czy mam pieniądze. Ja powiedziałem, że nie; tuż obok był kantor i chciałem tam wymienić pieniądze i tak jej powiedziałem. Po chwili patrzę a Ona sięga do porponetki i wyciąga pieniądze. Z szerokim uśmiechem powiedziała, że to na drogę i życzyła mi udanej dalszej drogi. Nie wiedziałem co powiedzieć, nie chciałem przyjąć pieniędzy; ale nie przyjęła odmowy. Trochę mnie ta zamurowało, podwożą mnie kawał drogi i jeszcze dajką pieniądze, nie myślałem, że kiedyś mnie coś takiego spotka.
Ciut ciut, od początku myślałem, że podrzucą mnie tylko kawałek; ale jednak te ciut ciut oznaczało, że podrzucą mnie kawałek, ale od Karakoł ;) Wsiadłem w marszrutkę i za jakieś 20 minut byłem pod targiem. Pierwsze kroki skierowałem do sklepu i kupiłem jakiś napój, organizm domagał się czegoś innego niż tylko woda. Za chwilę byłme już między straganami, kocham targi i wszędzie gdzie jestem szukam ich i próbuję poczuć ich klimat. Na targu były tylko ciuchy i inne pierdółki, dlatego szybo z niego wyszedłem. Jednak prawdziwy klimat takich miejsc jest kiedy sprzedają produkty spożywcze, wtedy można poznać lokalną kuchnię i spróbować czegoś nowego. Przy wyjściu kupiłem lepioszki i z mapą w ręku udałem się w kierunku Jeti Oguz. Na początku miałem w planach pójść pieszo, ale droga była mało przyjemna. Po nieudanych próbach złapania stopa wsiadłem do marszrutki, niestety nie dojechałem do samego Jeti Oguz ponieważ marszrutka jechała dalej prosto. Do sanatorium (początku szlaku) prowadziła prosta droga. Po przejściu około 2 km zatrzymał się samochód (nie wystawiłem nawet ręki), powiedział, że podrzuci mnie do sanatorium. Po drodze zabraliśmy jeszcze jakąś kobietę i duży wór (taki jak dwa worki z cementem) z mąką. Kobietę wysadziliśmy w kolejnej wiosce ale z workiem zjechaliśmy na boczną drogę, po drodze przejechaliśmy mały strumień i kilka sporych dziur. Jechaliśmy przez łąki z jurtami i wypasającymi się zwierzętami. Na końcu drogi czekał na nas jegomość na koniu, wrzucił worek na konia i pojechał za wzgórze. Po kilkunastu minutach byłem już na początku szlaku, kierowca chciał zapłaty ale powiedziałem, że mam tylko tenge (małe kłamstewko) i temat się skończył. Na końcu drogi po prawej stronie widzimy wejście do sanatorium a po lewej stronie za domami zaczyna się szlak. Na początku droga wiedzie wzdłuż strumienia w wąskiej dolinie. Dolina zaczęła się poszerzać i pojawiły się pierwsze jurty, w końcu wyszedłem na dużą polanę gdzie pasły się konie, krowy i owce. Na środku stały jurty a wokół jeździli konno ,,pasterze’’.
Po drugiej stronie strumienia zobaczyłem kolejne jurty, ale były jakieś takie inne; bardziej eleganckie. Za chwilę dowiedziałem się, że są to jurty – hotele. Przy drodze stali a raczej siedzieli na koniach chłopaki, którzy proponowali mi podwiezienie, grzecznie odmówiłem. Najmłodszy z nich (kilkanaście lat) ze złowrogim spojrzeniem powiedział daj czekolady i wyciągnął rękę; nic nie jadłem, nie miałem nic na wierzchu plecaka a on tak ni z gruchy ni z pietruchy daj. Trochę mnie to wkurzyło, już od dziecka próbuje wyłudzać od turystów. Nie miałem czekolady ale gdybym nawet miał to na pewno bym nie dał. Nie lubię takiego traktowania innych ludzi, i jeszcze te jego spojrzenie.

photo 21 kopia.jpg


Mniejsza o to widoki były cudowne, dolina z strumieniem pośrodku, cudo. Byłem już zmęczony i dzień chylił do ku końcowi i zacząłem szukać miejsca na rozbicie ,,namiotu’’. Pasące się konie i krowy są cudowne, ale już pozostawione po nich rzeczy już nie. Kilka razy widziałem dobre miejsce, ale kiedy podchodziłem bliżej było tam kilka niespodzianek :)  Szum strumienia był bardzo przyjemny, ale zwodniczy; wiedziałem , że jeśli rozbije się tuż obok na pewno zmarznę. W końcu znalazłem miejsce wśród świerków i postanowiłem tam spędzić noc.

Wydatki:
Marszrutka do Karakoł z Ak-Suu 15 som
Marszrutka do Jetsi Oguz z Karakoł 30 som
Lepioszka 3 x 20 som
Picie 15 somPabloo powinienem mieć jakieś zdjęcia, później wstawię. Niestety zdjęcia nie są wysokiej jakości ponieważ są to wycięte kadry z filmu. Miałem ze sobą tylko kamerę Xiaomi. Jezioro jest niesamowite, zwłaszcza wieczorem kiedy nie było już nikogo i zostałem sam.
Czas na kolejny dzień, najtrudniejszy ale takie dni zostają w pamięci na zawsze i zostaje po nich nauka.

Dzień 7

Wyspałem się lepiej niż w domu. Szybkie śniadanie i byłem już w drodze. Czułem się trochę jak w Dolinie Kościeliskiej, szeroki szlak wzdłuż strumienia. Z tą różnicą, że w Kościeliskiej są tłumy ludzi a tutaj praktycznie pusto. Tylko dwie grupy turystów na koniach minęły mnie w ciągu drogi, niestety minęły mnie też samochody co trochę psuje odczucia, ale na szczęście tylko dwa razy. Po drodze minąłem miejscowych, konie pasły się na łące a oni zrywali coś przy strumieniu, przypominało to trochę szczaw lancetowaty ( takie długie, duże liście). Spytali tylko dokąd idę i dalej byłem tylko ja i otaczająca mnie przyroda. Lekkie schody zaczęły robić się kiedy miałem skręcić z drogi, na mapie widziałem, że szlak w dolinę Telety odbija za strumieniem i idzie się wzdłuż niego. Przeprawiłem się przez strumień i zacząłem się zastanawiać czy może to tu trzeba skręcić, była ścieżka wzdłuż strumienia ale coś mi nie pasowało. Zjadłem snickersa i sprawa się rozwiązała. Widocznie głodny nie jestem sobą ;) Spojrzałem na mapę i na otaczające mnie góry, na podstawie porównania rozmieszczenia szczytów stwierdziłem, że to nie tu; choć też do końca nie byłem pewny, ale ruszyłem dalej. W końcu doszedłem do dużo większego strumienia, który przecinał szlak. Przeprawić się przez niego było by ciężko, na szczęście był most. Tuż obok mostku stała jakaś opuszczona chatka a obok niej kręcił się facet na koniu. Podszedłem i spytałem się czy to droga do Telety, niestety jak mantrę odpowiadał mi, że on tylko po rosyjsku. Fakt, nie znam rosyjskiego ale jak wcześniej powiedziałem ludziom ze strumienia, że idę do Telety to od razu zrozumieli, a ten nic. Stwierdziłem, że na pewno mnie rozumie; tylko nie chce pomóc albo miał jakiś bardzo zły dzień i był zły na wszystkich; nie wiem. Skręciłem w ścieżkę, w sumie to za mostkiem kończyła się też szeroka droga, która wiodła od samego sanatorium więc nie ma problemu ze znalezieniem tej ścieżki, ale ja wtedy tego nie wiedziałem.
Szlak wiódł wzdłuż strumienia, raz dalej raz bliżej ale cały czas było słychać jego obecność. Na pierwszej polanie minąłem starą jurtę i przy niej osła, mój pierwszy i ostatni osioł w Kirgistanie :D Droga wiodła lekko w górę, ale szło mi się bardzo przyjemnie choć momentami trochę ciekło z czoła. Idąc miałem cały czas myśl czy na pewno to jest dobra droga i czy będę wiedział kiedy skręcić na przełęcz. Z tą myślą minąłem kolejną polanę gdzie były widoczne resztki po jurtach. Za kolejnym zakrętem wyłoniła się wreszcie dolina w całej okazałości. Po środku wiła się rzeka, dookoła zielone łąki gdzie pasły się krowy i konie. Dookoła wysokie ośnieżone szczyty – CUDO. To właśnie głównie dla takich widoków tu przyjechałem, takie widoki widziałem na relacji Washingtona i chciałem to zobaczyć na własne oczy i Udało Się. Szedłem z otwartymi ustami chłonąłem te widoki całym ciałem. Z transu wybudził mnie byk, który stał mi na drodze. Nie boję się zwierząt, nie lekceważę ich ale raczej nie odczuwam z ich strony zagrożenia; ale ten byk był inny ;) nie dzielił ze mną pozytywnego nastawienia.

photo 23 kopia.jpg


Postanowiłem nie sprawdzać, czy dobrze czytam mimikę zwierząt i wolałem obejść go lekkim łukiem. Po drodze zatrzymywałem się wielokrotnie i rozglądałem, chciałem zapamiętać ten widok. Było już po 16 i zacząłem się zastanawiać nad dalszą drogą; myślałem, czy nie rozbić się gdzieś tutaj i jutro ruszać na przełęcz; ale cały czas męczyła mnie myśl czy to na pewno dobra droga. Jak bym został na noc to nie spałbym spokojnie bo cały czas miałbym to w głowie. Podczas gdy siedziałem i rozmyślałem do mojego plecaka zeszły się wszystkie krowy i byki z okolicy. Chyba myślały, że je zabiorę/wydoję czy coś. Muczały i schodziło się ich więcej, niestety musiałem je rozczarować kiedy odchodziłem bo rozeszły się bez pośpiechu. Zapomniałem jeszcze napisać, że nie tylko krowy towarzyszyły mi podczas moich rozmyślań. To właśnie wtedy zobaczyłem pierwsze susły, najpierw słyszałem gwizd z kilku miejsc w dolinie i dwa susły ale daleko. Po chwili kiedy siedziałem zobaczyłem susła jakieś 5-7 metrów ode mnie. Okazało się, że siedzę tuż obok nor; zostałem w bezruchu i przez kilka minut przyglądałem się tym tłuściutkim milusińskim.

photo 24 kopia.jpg


Do końca dnia została bliżej niż dalej kiedy znalazłem ścieżkę prowadząco w górę. Tutaj już pot leciał po oczach, droga pięła się w górę; w końcu przełęcz telety ma około 3700 m n.p.m. Nie pamiętam ile dokładnie, a nie mam przy sobie mapy. Cały czas nie byłem pewien czy idę tą drogą, która planowałem wcześniej, ale widziałem, że kierunek jest dobry. Po drodze minąłem kilka piramidek z kamieni co poprawiło mi humor, czyli jednak ktoś tędy chodzi  Kiedy przeciąłem strumień wzdłuż, którego prowadziła ścieżka zaczął pojawiać się śnieg. Na początku było go nie wiele, jedynie pojedyncze placki. W końcu placki zaczęły się powiększać, przez co straciłem szlak i szedłem na wyczucie. Przede mną widziałem wzniesienie, myślałem, że to już przełęcz i już tylko w dół, ale nie. Gdy wdrapałem się na górę, zobaczyłem trochę niepokojący mnie widok, teraz to ziemia/skały były pojedynczymi plackami – nie dobrze. Czas mnie gonił, przerwy trwały tylko chwilę na złapanie oddechu. Znalazłem wydeptaną w śniegu ścieżkę, zacząłem zapadać się po kolana; droga stawała się coraz bardziej męcząca. Ścieżka w pewnym momencie zniknęła kiedy przechodziłem przez duże rumowisko skalne. Nie było mowy, żeby się tu rozbić; nie miałem do czego przyczepić mojej pałatki i byłem pewien, że na tej wysokości w nocy trząsłbym się jak galareta; brnąłem dalej. W pewnym momencie zacząłem zapadać się po pas, było ciężko, ale za chwilę okazało się, że może być jeszcze gorzej.
Trzeba było bardzo uważać, często mijało się duże skały; część wystawała ponad śniegiem. Łatwo było skręcić/złamać nogę, przy skałach można było można nieźle wpaść, ponieważ śnieg był tylko na wierzchu a dalej było pusto. Minąłem ,,pola skalne’’ i przed sobą miałem już tylko śnieg.
Od razu przypomniała mi się Norwegia – jeden z kryzysowych momentów, kiedy brnąłem przez śnieg, musiałem czołgać się po śniegu kiedy przechodziłem nad rzeczkami żeby się nie zapaść i praktycznie nie czułem palców. Nie było to miłe doświadczenie i przeczuwałem, że tu też może być ciężko; ale nie aż tak bo chociaż jest ciepło. Szedłem dalej, zmęczony zarówno psychicznie i fizycznie. W końcu się zaczęło robić niebezpiecznie, zapadałem się prawie po pachy, były momenty gdzie więcej mnie było pod śniegiem niż nad. Chciałem zdjąć plecak i pchać go przed sobą, żeby się tak nie zapadać, ale to nic nie dawało. Powiem szczerze, że miałem już różne myśli, byłem naprawdę wykończony. Doszedłem do stromego podejścia, gdzie pod warstwą śniegu były kamienie, które dodatkowo utrudniały podejście. Liczyłem, że to już jest przełęcz i za nią jest zielona dolina, tylko o tym teraz marzyłem – braku śniegu. Po wejściu na górę, rozwiały się moje marzenia. Przede mną było morze śniegu. Do zachodu słońca zostało nie wiele czasu, więc nie miałem czasu na rozczulanie się nad sobą i ruszyłem w dół. Nie było łatwo, cały czas się zapadałem, ale już ,,tylko’’ do pasa. W końcu doszedłem do wyspy bez śniegu, jednak droga też nie była łatwa bo szedłem bo zboczu i cały czas spod nóg leciały mi kamienie, ale i tak było lepiej niż na śniegu. W oddali widziałem okrągłe otwory w śniegu, po chwili zobaczyłem biegnącego tłuściocha w kierunku otworu; były to nory świstaków; dodało mi to trochę sił. Już widziałem trawę ale do przejścia miałem jeszcze jakieś 200 metrów w śniegu, to było bardzo długie i ciężkie 200 metrów, znowu byłem praktycznie cały pod śniegiem, przemieszczałem się wolniej od ślimaka. Przy wyciąganiu nóg pomagałem sobie rękami, myślałem już, że nie dojdę. Ale się UDAŁO  Byłem wykończony, ale cały czas nie miałem za bardzo miejsca gdzie się rozbić, szedłem w dół doliny aż wreszcie doszedłem do pierwszych świerków i tam postanowiłem spędzić noc. Byłem wykończony, prawie nie czułem nóg, przez całą drogę szedłem w krótkich spodenkach, piszczele były całe czerwone i każdy dotyk bolał, chyba je lekko odmroziłem. Nie miałem sił i czasu żeby wcześniej zmieniać spodnie na długie, a dodatkowo wolałem nie moczyć kolejnych ubrań bo wiedziałem, że w nocy po całym dniu muszę założyć coś suchego. Dzięki czemu do śpiwora wszedłem w suchym ubraniu. Zjadłem gorący kubek, kawałek lepioszki i jeszcze kisiel i usnąłem; wykończony ale wesoły, że przeżyłem.

Następnym razem dodam jeszcze kilka zdjęć, żeby nie zanudzać tylko tekstem. Rozpisałem się strasznie, ale dzień był niezwykły.

Wydatki:
0

CDNDzień 8
Obudziłem się dopiero o 8, pogoda nie dopisywała. Przez pół nocy padało i nie zapowiadało się, żeby miało przestać. Nie chciałem ruszać w deszcz, nie chciałem mieć wszystko mokre a czas mnie nie gonił. Czekałem na poprawę pogody, ale się nie doczekałem. W sumie to nawet nie za bardzo chciało mi się nigdzie ruszać, cały czas czułem dzień wczorajszy; może nie fizycznie ale psychicznie. W dole słyszałem strumień, ale zejście do niego było bardzo trudne: strome zbocze, kosodrzewina i inne krzewy; dlatego kiedy zobaczyłem zbierającą się deszczówkę w zagłębieniu płachty byłem bardzo szczęśliwy. Położyłem kamień na płachcie, żeby powiększyć ,,miskę’’ i tak miałem wody pod dostatkiem. Napełniłem 3 butelki 1,5l a i tak nie wyczerpałem wszystkiego. Cały czas padało i woda się uzupełniała. Dzień minął mi na leżeniu, spaniu i czytaniu LP Central Asia. Liczyłem tylko, że następny dzień będzie ładniejszy bo już kolejny taki dzień nie byłby przyjemnością.
Wydatki:
0 – nawet nie było gdzie wydać :D

Dzień 9
Obudziłem się radosny bo już nie padało, choć niebo było zachmurzone. Śniadanie, pakowanie i w drogę – tylko pytanie, którędy. Nie było widać, żadnej ścieżki; a przyszedłem tędy na przełaj; a nie chciałem się cofać i szukać ścieżki. Postanowiłem zejść do strumienia i iść wzdłuż, liczyłem też na jakiś wydeptany szlak. Zejście nie było łatwe, schodziłem suchym strumieniem więc trzeba było uważać na ruszające się kamienie, w końcu miejsce koryta zajęła kosodrzewina i krzaki, łatwo nie było. Byłem już blisko strumienia, ale droga się pogorszyła i robiło się tylko gorzej. Szedłem kawałek wzdłuż, ale daleko tak bym nie zaszedł. Zacząłem mozolną wspinaczkę w górę, po chwili byłem cały mokry. Przedzieranie się przez kosodrzewinę jest wykańczające, myślałem tylko czy nie spotkam jakiegoś dzikiego zwierza bo ludzie chyba tu często nie zaglądają. W końcu po jakieś godzinie mozolnej drogi doszedłem do jakieś ścieżki, radośnie pogwizdując szedłem wygodnie pomiędzy kosodrzewiną.
Ścieżka prowadziła w las, zrobiło się stromo co przy mokrych korzeniach, igłach, liściach spowodowało, że 2 razy zjechałem kawałek na tyłku. Przez las było już widać polanę z rzeką.
Udało się, przeszedłem przez góry i jestem w kolejnej dolinie. Odpoczynek nad strumieniem, mycie, drugie śniadanie i byłem znowu w drodze. Słońce co jakiś czas wychodziło zza chmur. Doszedłem do mostku, przez który idzie ścieżka do jeziora Ala-Kul, wahałem się chwilę; ale już wcześniej postanowiłem, że jezioro odpuszczam. I tak szedłem dalej doliną w stronę Karakol. Dobrze, że nie poszedłem nad jezioro, niebo zachmurzyło się całkowicie, zaczęło grzmieć i padać. Po drodze minąłem dwóch chłopaków idących nad jezioro, nie zazdrościłem im. Zaczynało co raz bardziej grzmieć przez co wędrówka tam była bardzo niebezpieczna. Deszcz rozhulał się na dobre i postanowiłem przeczekać go pod dużym świerkiem, myślałem, że jest to krótki opad. Ale po godzinie czekania zaczęło padać jeszcze mocniej. Gdy zrobiło się okienko pogodowe, padało cały czas ale dużo mniej ruszyłem w poszukiwaniu miejsca, żeby się rozbić. Znalazłem całkiem przyjemne miejsce w bliskim sąsiedztwie strumienia.

Ozobowisko w dolinie kopia.jpg


Płachtę musiałem rozłożyć jak najszybciej bo cały czas padało a nie chciałem jeszcze bardziej zmoknąć. I tak już o 17 leżałem pod daszkiem i słuchałem deszczu. Kiedy przestawało padać wychodziłem na zewnątrz i podziwiałem okolice.
I tak minął mi kolejny dzień, czekała mnie już ostatnia noc w głuszy.

Wydatki:
0 – nawet nie było gdzie wydać :D

Kaindy

Kaindy kopia.jpg



Bajorko przy którym spałem tuż przed jeziorem Kaindy

Bajorko kopia.jpg

Po długiej przerwie ciąg dalszy.

Dzień 10
Spało się świetnie, ale trzeba było ruszać. Widoki były jeszcze bardziej malownicze niż dzień wcześniej, lekka mgła ,,pływała’’ nad drzewami i lasem. Konie pasły się przy drodze i kilka razy przechodziłem między nimi, na szlaku pusto; tylko ja, konie i krowy.

photo 25 kopia.jpg



photo 26 kopia.jpg


W pewnym momencie droga zniknęła a jej miejsce zajął wartki strumień, droga nie była dla niego wielką przeszkodą, całkowicie zniknęła pod wodą. Na szczęście wzdłuż dawnej drogi prowadziła wydeptana ścieżka przez las. Po kilkuset metrach droga powróciła.
Droga oddaliła się od strumienia, miejsce drzew zastąpiły domy a droga była częściowo asfaltowa.

photo 27 kopia.jpg


Słońce prażyło mocno, ale całkiem przyjemnie szło mi się przez wsie; nawet nie próbowałem łapać stopa, ale ktoś się zatrzymał. Od razu standardowa gadka, że nie zapłacę za transport; facetowi to nie przeszkadzało i zaraz jechałem starym golfem. Po kilku minutach dojechaliśmy do szlabanu i podszedł do nas strażnik, przywitał się z kierowcą, a mnie spytał czy mam bilet. Przed wyjazdem coś słyszałem, że wejście jest płatne, ale żeby wyjście. Skłamałem, że kupiłem bilet wczoraj. Przez chwilę niby go szukałem, ale oczywiście nie znalazłem ;) Strażnik machnął ręką i nas puścił. Może niektórych oburzy moje zachowanie, ale stwierdziłem, że bez przesady. Nie będę płacił za wyjazd, a wchodziłem w zupełnie innym miejscu. Gdy podjechaliśmy do stojących autobusów, mój kierowca, który wcześniej nie chciał pieniędzy powiedział, że jak chcę żebym go zawiózł do centrum Karakol (jeśli można mówić tam o centrum :) to muszę zapłacić. Powiedziałem, że dziękuje i poszedłem z buta. Mogłem podjechać autobusem, ale chciałem trochę zobaczyć Karakol. Przespacerowałem się na targ gdzie kupiłem lepioszki i coś do picia. Potem z pomocą LP udałem się na dworzec autobusowy skąd chciałem jechać do Biszkeku. Gdy pojawiłem się na dworcu w ciągu kilku sekund pojawiło się koło mnie kilku kierowców. Chcieli już brać mój bagaż i mówili, że zaraz ruszają.
Ja nie chciałem jechać teraz, tylko wieczorem. Próbowałem to wytłumaczyć i była to najtrudniejsza rozmowa na całym moim wyjeździe, ni w ząb nie mogli mnie zrozumieć, że interesuje mnie autobus nocny. Pokazywałem zegarek, słońce próbowałem wszystkiego. W końcu się udało, pokazali mi gdzie jest kasa, ile kosztuje bilet i który autobus będzie jechał. Do odjazdu pozostało mi kilka godzin, pokręciłem się trochę po okolicy, zjadłem, poczytałem i spałem. Jakoś po 22, autobus ruszył, był wypełniony po brzegi, ale jechało się całkiem dobrze.

photo 28_kopia.jpg



Wydatki:
lepioszka 20 som
napój 15 som
bilet Karakol-Biszkek 350 som

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

2getthere 13 września 2017 16:39 Odpowiedz
Fajnie poczytać o miejscu, z którego się właśnie wróciło:) Mamy podobne wrażenia dotyczące Astany - nowa część miasta jest trochę sztucznawa, drzewka posadzone pod linijkę, płaty trawy rozrzucone z rolki, dwukilometrowe chodniki prowadzące w pole. Co do marszrutki, my bylismy przed 7 rano na dworcu, żeby zlapac marszrutke, której nie było. Razem z nami pod bramą pojawiło się grupka turystów polujących na tą marszrutke, ku uciesze taksówkarzy. Oni skorzystali z oferty, my siedzieliśmy na dworcu do 9 (czekając własnie na autobus do Шелек). Ile się w tym czasie nasłuchaliśmy ze nie dojedziemy inaczej niż taksówką, to nasze:) W końcu zabraliśmy się z grupka innych Kazachów, którzy jechali aż do Kegen. Czekam na dalszą część:)
kawon30 28 września 2017 08:17 Odpowiedz
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.
pabloo 28 września 2017 11:21 Odpowiedz
lukasz0207 napisał: Kiedy deszcz ustąpił poszedłem nad jezioro Kaindy. Kolor jeziora jest niesamowity, myślałem, że zdjęcia z internetu są mocno poprawione, ale na żywo wyglądało równie cudnie. I na dodatek te pnie drzew wystające z wody – rewelacja.A masz jakieś zdjęcie? ;) Super wyprawa!
katka256 11 kwietnia 2020 20:01 Odpowiedz
@lukasz0207 jest szansa, że dokończysz relacje?
popcarol 5 listopada 2020 12:40 Odpowiedz
Też czekam :) Czyta się i ogląda super :)